Karolina Baca-Pogorzelska (text also available in English)
Alarmujące informacje od nadciągającej nad Polskę chmurze radioaktywnej czy o awarii elektrowni w Świerku to fala fake newsów, która zbiega się z 34. rocznicą tragedii w Czarnobylu. Minister klimatu Michał Kurtyka dementuje te doniesienia i uspokaja. Jednak łańcuszki siejące panikę ujawniają, ile emocji wciąż budzi w Polsce energia atomowa, mimo dość wysokiego poparcia dla budowy takiej elektrowni.
Prypeć, wymarła miejscowość w ukraińskim obwodzie kijowskim na północy kraju. To tam w 1986 roku doszło do tragedii po awarii jednego z reaktorów elektrowni atomowej. Po ubiegłorocznym sukcesie serialu „Czarnobyl” wyprodukowanym przez HBO zamkniętą zonę odwiedzały tłumy turystów. Tamtejsi przewodnicy zachodzili w głowę, że trochę już zapomniane przez świat miejsce znów jest tak popularne. Dziś wraca znowu, przynajmniej w Polsce, ale w nieco innym kontekście.
Patrzymy na nie inaczej, bo susza, która wyniszcza nie tylko tamten region, spowodowała, że od początku kwietnia służby ratunkowe Ukrainy walczą z gigantycznymi pożarami. W święta wielkanocne ogień doszedł już do Czerwonego Lasu, czyli miejsca tuż przy feralnym reaktorze „ubranym” niedawno w kolejny, potężny sarkofag. Same te pożary to gigantyczna tragedia, jednak ich informacyjne konsekwencje są równie straszne.
Ilu z nas dostało niepokojące SMS czy maile o tym, że „ciocia w Sanepidzie” albo „wujek ze służb” ostrzega przed wyjściem z domu w weekend 18-19 kwietnia, bo nadciąga do nas radioaktywna chmura z Czarnobyla? Albo że doszło do awarii jedynego polskiego reaktora, badawczej Marii w Świerku niedaleko Warszawy?
#FakeNews jest rozpowszechniany by siać strach i zament. @wirtualnapolska dementuje. Radioaktywna chmura nad Polską po pożarze w Czarnobylu? Nie dajcie się oszukać- WP Tech https://t.co/rXukkJ1Ce1
— Marek Zadęcki (@MarekZadecki) April 18, 2020
Wzmożenie tych nieprawdziwych informacji tydzień przed rocznicą katastrofy i w obliczu wszechobecnego strachu w trakcie pandemii koronawirusa wywołały bardzo niepotrzebne emocje. Nie pierwszy raz. Jakieś 15 lat temu, gdy pracowałam w dzienniku „Rzeczpospolita” podobna „atomowa plotka” zmusiła mnie do wizyty w Świerku, by sprawdzić podobne doniesienia. Tyle tylko, że wówczas social media nie były tak kluczowym narzędziem komunikacji jak dziś. W czasie izolacji i emocji związanych z pandemią o podsycanie strachu o wiele łatwiej niż zwykle.
Dlatego tak ważne by dementować nieprawdziwe doniesienia. Po pierwsze w zamkniętej zonie nie było żadnego wzrostu promieniowania spowodowanego pożarami. Po drugie wystarczyło sprawdzić kierunki wiatru, by potwierdzić że te doniesienia nie mogły być prawdziwe. Mimo to szerzące nieprawdziwe informacje filmy z rzekomą chmurą na YouTube zobaczyło 236 tysięcy ludzi.
Radioaktywna chmura znad Czarnobyla nad Polską to fake newshttps://t.co/hmG0UdzWVr
— Karolina Zbytniewska (@KarolinaZby) April 19, 2020
W portalu Biznesalert.pl fake newsy zebrała dziennikarka Patrycja Rapacka. W swoim tekście napisała, że najpopularniejszym łańcuszkiem, który krążył po sieci była informacja o treści:
W Instytucie Badań Jądrowych przekazano pracownikom zalecenia by nie wychodzili na dwór, nie wietrzyli mieszkań, usunęli z balkonów rośliny i kwiaty jeśli to możliwe – w sobotę i niedziele (18 i 19.04). W tych dniach ma przejść przez Polskę (nie wiadomo jeszcze przez które regiony) chmura radioaktywna z nad Czarnobyla w związku z trwającymi tam od 4 kwietnia pożarami wokół nieczynnego reaktora atomowego. Tak więc nie wietrzcie pościeli, nie opalajcie się i nie przybywajcie na powietrzu bez ważnej przyczyny!!! Zdrówka.
Biorąc pod uwagę fakt, że Polska jest w przededniu kluczowej decyzji o tym, czy w naszym kraju powstanie elektrownia atomowa, szczególnie ważne wydaje się, na ile nieprawdziwe informacje mogą kształtować nastroje.
– Dezinformacja związana z zagrożeniami radiologicznym zdecydowanie może wpłynąć na postrzeganie energetyki jądrowej przez społeczeństwo. Bazując na emocjach nie będziemy w stanie ocenić z racjonalnego punktu widzenia zasadności inwestycji w atom w Polsce. Ostatnie fake newsy krążące po mediach społecznościowych dotyczące poważnego zagrożenia radiologicznego mogą tylko podsycać niechęć do atomu w miksie energetycznym – mówi nam Rapacka.
Polska pracuje obecnie nad dokumentem Polityka Energetyczna Polski do 2040 r. (PEP 2040), który zakłada, że za 20 lat ok. 10 proc. produkcji energii elektrycznej w naszym kraju będzie pochodzić właśnie z atomu. To kluczowa decyzja z powodu bezpieczeństwa energetycznego, ekologii (obecnie wciąż ponad 70 proc. prądu w Polsce produkuje się z węgla), ale i ekonomii, bo koszt budowy reaktorów o zakładanej mocy 6-9 GW przekroczy znacznie 100 mld zł. Wszystko będzie zależało od wybranej technologii, lokalizacji i ostatecznej mocy.
– PEP2040 jest cały czas w konsultacjach, więc warto się zastanowić, kto gra na naszych emocjach. Strategia energetyczna ma na celu wskazać to, z czego w przyszłości będziemy produkować energię. Warto sobie zadać pytanie, czy chcemy inwestować w atom, podczas gdy społeczeństwo panicznie reaguje na informacje o skażeniu radiologicznym. Źródłem rozprzestrzeniania się tego typu informacji powinny się zająć służby, np. ABW – ocenia Patrycja Rapacka.
W Polsce poparcie dla budowy elektrowni jądrowych jest dość wysokie. Według badań przeprowadzonych przez Ministerstwo Energii w 2017 roku 59 proc. Polaków popierało budowę takiej jednostki. Obecnie obserwowane fake newsy dotyczące energii jądrowej jak ostrzeżenia o radioaktywnych chmurach z pożarów w czarnobylskiej strefie wykluczenia czy pogłoski o awarii w Narodowym Centrum Badań Jądrowych w Świerku raczej nie zmienią diametralnie tego poparcia, zwłaszcza, że są dość szybko dementowane przez media branżowe i ekspertów. Niemniej, mechanizm ich pojawiania się jest zastanawiający, wiadomości te rozeszły się po kraju pocztą pantoflową
– mówi nam z kolei Jakub Wiech z portalu Energetyka24.com.
Z ubiegłorocznego sondażu IPSOS dla Oko.press wynika z kolei, że 81 proc. badanych chce, by Polska postawiła na OZE (odnawialne źródła energii), energetykę węglową wybrało 20 proc., choć kobiety wolą ją od atomowej – Polacy wybierali energetykę jądrową ponad dwa razy częściej niż Polki (43 do 19 proc.).
Zdaniem Wiecha ostatnia atomowa plotka rodzi uzasadnione pytania o bezpieczeństwo informacyjne Polaków. Jeśli podobne doniesienia pojawią się np. przy wyznaczaniu lokalizacji dla elektrowni jądrowej czy na etapie budowy takiej siłowni, mogą zaowocować lokalnymi protestami.
– W normalnych warunkach taka dezinformacja o atomie mogłaby zostać potraktowana jako przyczynek do rozpoczęcia kampanii przekazującej rzetelne informacje na temat technologii jądrowej. Teraz jednak, w dobie pandemii koronawirusa, trudno liczyć, że przyciągnie się uwagę społeczeństwa. Myślę jednak, że akceptacja dla planu budowy elektrowni jądrowej nie jest zagrożona – uspokaja Wiech.
Warto przypomnieć, że atom w Polsce jest trochę jak Yeti. Wszyscy o nim słyszeli, ale nikt nie widział. Już za poprzedniego rządu PO-PSL założono specjalną spółkę do budowy siłowni jądrowej (PGE EJ), zaczęto badać potencjalne lokalizacje (zresztą do dziś żadna nie została wybrana). I już wtedy, gdy nakręcano antyatomowe nastroje mieszkańcy jednej z potencjalnych lokalizacji skutecznie doprowadzili do wykreślenia miasteczka z listy. Chodzi tu o Gąski w gminie Mielno.
„Gąski! Gąski! Do domu! Czego się boicie? Atomu!” – tak niemal dekadę temu protestowali mieszkańcy tej niewielkiej miejscowości, która była jedną z trzech potencjalnych lokalizacji elektrowni atomowej obok Żarnowca i Choczewa.
W referendum aż 95 proc. powiedziało atomowi zdecydowane nie. W 2012 r. ludzie postawili w Gąskach kapliczkę z figurką Matki Boskiej i napisem “Broń od atomu”. W efekcie protestów Gąski z listy lokalizacyjnej wypadły, a zostały na niej Żarnowiec (tak, ten Żarnowiec, gdzie w latach 80. XX wieku Polska rozpoczęła a potem przerwała budowę swej pierwszej atomówki) i Choczewo. Do dziś to właśnie te dwa miejsca są brane pod uwagę jako potencjalne lokalizacje siłowni nuklearnej, gdyby oczywiście zapadła oficjalna decyzja o takiej inwestycji.
Strach przed atomem w Polsce wydaje się bezpodstawny. Powód jest prosty, jesteśmy z każdej strony otoczeni pracującymi od lat reaktorami. I to, że jesteśmy jako Polska białą plamą na atomowej mapie nie oznacza, że jeśli cokolwiek „popsułoby” się u naszych sąsiadów, to skutków tego nie odczujemy również my.
Ważne w tym kontekście są decyzje naszych sąsiadów. Niemcy odchodzą od atomu. Podjęli tę decyzję po katastrofie w japońskiej Fukushimie, choć jeszcze kilka pracujących bloków im zostało. Reaktory działają też w siłowniach przy naszej południowej granicy – w Słowacji (Mochovce) i Czechach (Dukovany, Temelin). Na Ukrainie pracują cztery jednostki – w tym blisko naszej granicy Chmielnicki. Budowa rosyjskiej atomówki w Obwodzie Kaliningradzkim została wstrzymana, z kolei Litwini wyłączyli już swoją ignalińską siłownię – warto przypomnieć, że jej konstrukcja była identyczna jak bloków w Czarnobylu jeśli chodzi o technologię. Litwini zrezygnowali jednak z budowy nowej atomówki w Wisaginii.
Wisienką na torcie pozostaje Białoruś i jej siłownia w Ostrowcu, której budowa właśnie finiszuje. Miałam okazję oglądać tę inwestycję na miejscu pod koniec 2017 r. Jest ona bardzo ciekawa z kilku powodów. Po pierwsze, buduje ją rosyjski Rosatom za pieniądze, które Rosja Białorusi pożyczyła. Po drugie, elektrownia ta w ogóle nie jest Białorusi potrzebna, bo będzie generowała wyłącznie nadwyżki prądu (Polska zapowiedziała, że nie będzie go kupować).
Po trzecie wreszcie, instalacja powstaje tuż przy granicy z Litwą, w miejscu które 30 lat temu było na jednym z ostatnich wśród białoruskich lokalizacji elektrowni atomowych, 50 km od Wilna. Chłodzeniem reaktorów będzie woda z rzeki Wilja, a potencjalne jej skażenie sprawi, że woda w Wilnie po dwóch godzinach będzie radioaktywna. I to już nie jest fake news, ponieważ podczas budowy zatajane były poważne wypadki i można mieć uzasadnione podejrzenia, że w przypadku tej akurat elektrowni o jakichkolwiek problemach dowiemy się z opóźnieniem jak w Czarnobylu w 1986 roku.
Dlatego też w kontekście czarnobylskich tegorocznych fake newsów bardzo istotne było wystąpienie ministra klimatu Michała Kurtyki, który dementował nieprawdziwe informacje. Przypomniał też, że poziom promieniowania można w dowolnym momencie sprawdzać na stronie Państwowej Agencji Atomistyki, które również wydaje stosowne komunikaty w tej sprawie.
Na polską decyzję atomową przyjdzie nam jeszcze poczekać, jednak czas na oczekiwanie powoli się kończy. Biorąc pod uwagę fakt, że zgodnie a prawem unijnym będziemy powoli wyłączać najstarsze, niespełniające norm bloki węglowe musimy podjąć decyzję, czym je zastąpimy. Import energii oczywiście jest możliwy i w naszym kraju wciąż rośnie, ale kierując się bezpieczeństwem energetycznym kraju trzeba odpowiedzieć na pytanie, co w przyszłości zastąpi węgiel.
Czy będzie to atom, od którego odchodzą m.in. Niemcy i Japonia, a który rozbudowują Węgrzy, czy może jednak bardziej odnawialne źródła energii, jak planowane morskie farmy wiatrowe na Bałtyku. Decyzje polskiego rządu w tej sprawie poznamy w ciągu kilku najbliższych miesięcy.