Historia żydowskich policjantów stanowi jedno z najbardziej złożonych zagadnień w badaniach nad Holocaustem. Nazistowscy okupanci stworzyli tę służbę do utrzymywania porządku w getcie – kierowania ruchem ulicznym czy pilnowania wywozu śmieci. Z czasem jednak zaczęto ich wykorzystywać do łapanek i asystowania przy deportacjach do obozów śmierci.

Stali się symbolem kolaboracji z nazistami, choć jednocześnie sami byli ofiarami Holocaustu. Dlatego też ich historie wymykają się uproszczonym narracjom wojennym. Ich postaci wykorzystuje się w zażartych dyskusjach o Zagładzie, przywołując ich jako przeciwwagę dla polskiego udziału w zbrodniach popełnionych na narodzie żydowskim.

Rozmawiamy z doktor Katarzyną Person*, historyczką Żydowskiego Instytutu Historycznego, autorką nagradzanej książki „Policjanci. Wizerunek Żydowskiej Służby Porządkowej w Getcie Warszawskim”.

The interview is also available in English.

Agnieszka Wądołowska: Żydowskich policjantów stereotypowo uznaje się za zdrajców wciągniętych przez nazistów do pomocy w ludobójstwie. Pani pisze, że poprzez redystrybucję przemocy „stworzona przez Niemców Służba stała się jednocześnie narzędziem i ofiarą Zagłady”. Dlaczego właśnie im poświęciła pani swoje badania?

Katarzyna Person: Powodów jest kilka. Zawsze interesowała mnie złożoność tego doświadczenia i dążenie, żeby oddać tym ludziom, którzy zostali zamordowani, całe ich człowieczeństwo. Chodzi o to, żeby pokazać złożoność ich charakterów i historii, to jak się zachowywali, jakie decyzje podejmowali.

Po drugie, interesowała mnie policja żydowska jako element narracji antysemickiej. To jest kluczowy element dyskursu antysemickiego, który pojawił się już w czasie drugiej wojny najpierw w nazistowskiej propagandzie i w narracji prawicowej prasy podziemnej, a potem w propagandzie komunistycznej i do dzisiaj obecny jest w przestrzeni publicznej. Policja żydowska stała się kluczowym elementem porównywań, kto bardziej cierpiał i martyrologicznych szachów, kto był lepszy, a kto gorszy. Niezależnie od tego, o czym dyskutowano, zawsze można było powiedzieć: że Polska nie miała Quislinga, a w gettach były Judenraty i policja żydowska.

Z tego też punktu widzenia wydawało mi się ogromnie ważne, żeby gruntowanie opracowana, oparta na źródłach historia policji żydowskiej powstała i żebyśmy mogli o niej rozmawiać. Chciałam też trochę odczarować tę organizację postrzeganą jednoznacznie jako kolaborancką.

„Byli i biedni i bogaci, zastraszani łapankami do obozów i tacy, dla których to był sposób robienia interesów”. Pokazuje pani cały szereg postaw. Dlaczego warto je zrozumieć?

Właśnie po to, żeby móc w takiej rozmowie wziąć udział. Bo to nie są kwestie, które dotyczą tylko żydowskiej policji, ale w ogóle postaw w czasie drugiej wojny, w czasie okupacji. A tak naprawdę w każdej skrajnej sytuacji, w której stajemy. Jednak żeby naprawdę dobrze zrozumieć ich motywację musimy zajrzeć w nich głębiej.

Zaglądając w historie opisane przez panią można zobaczyć różne odcienie kolaboracji wynikającej a to z chęci zysku, a to z nadziei na uratowanie bliskich.

Te pytania, czym jest kolaboracja, jakie są jej odcienie, z czego wynika rzeczywiście są bardzo ważne. Moim zdaniem najważniejsze jest jednak pytanie o to, kto o tym decyduje i jak sami ci ludzie siebie oceniają. Czy sami uważają się za kolaborantów czy za osoby, które próbują pomóc przeżyć swoim rodzinom? Jak sobie tłumaczą swoje zachowania? Jak z kolei widzą to ci, którzy są wokół nich, również ci, którzy są ich ofiarami? Jak członkowie ich rodzin? Jak my ich oceniamy? Czy mamy prawo, czy nie mamy, żeby ich oceniać? Co ze swojej dzisiejszej perspektywy mamy prawo postrzegać jako kolaborację?

Jakie odpowiedzi znalazła pani w źródłach?

Źródeł opisujących zachowania policjantów jest bardzo dużo. Ale są one bardzo emocjonalnie nacechowane i w tym leży ich wartość, choć na pewno stwarza to też problem badawczy. Każda społeczność, jak wiadomo, jest najbardziej zainteresowana zachowaniem swoich członków. I jeżeli to członkowie własnej społeczności, sąsiedzi, czy ktoś nam najbliższy zachowuje się w sposób, który my uważamy za niewłaściwy, wtedy boli nas to najbardziej.

Sama formacja funkcjonowała około półtora roku. Tak więc są i zapiski przedstawiające ich codzienne funkcjonowanie – branie łapówek, uczestnictwo w łapankach do obozów pracy, ale i też przedstawiające ich w skrajnych sytuacjach czyli np. na Umschlagplatzu. Tylko pamiętajmy, że same deportacje to był bardzo krótki czas w historii służby porządkowej. W przypadku niektórych to było kilka tygodni, czasem dzień czy dwa. Niemniej już wtedy to właśnie te kilka dni czy tygodni kształtowało ich obraz.

Policjanci żydowscy w Węgrowie

Początkowo Żydowska Służba Porządkowe odpowiadała za przyziemne sprawy jak m.in. pilnowania porządku czy regulacja ruchu. Jak zmieniało się nastawienie do nich wśród mieszkańców getta?

Trzeba od razu zaznaczyć, że ci którzy zostawiają po sobie relacje to zazwyczaj członkowie inteligencji, czyli nie można zakładać, że te opisy są reprezentatywne dla całego getta warszawskiego. To są relacje ludzi wykształconych, którzy często mają lekkie poczucie wyższości w stosunku do służby porządkowej. Jednocześnie często są związani z osobami, którzy do służby porządkowej wstępują, czy mają protekcję i znajomości, żeby móc do tej służby wstąpić.

Ich podejście od służby zmieniało się bardzo szybko. Na początku mieli być taką właściwie strażą miejską, ta nazwa Żydowska Służba Porządkowa nie była im przecież przypadkowo przez Niemców nadana. Warto to podkreślić, że oni nie są policjantami. Podlegają policji, policji polskiej. Na ulicy może się tak o nich mówi i stąd przyjęła się ta nazwa, ale oni nie mają takich uprawnień jak policja. Ci młodzi ludzie, którzy wstępują do służby, postrzegani są raczej jako irytujący, patrzy się na nich z góry, ale traktowani są właściwie dość neutralnie.

To się oczywiście zmienia wraz z postępującą korupcją służby i szczególnie po deportacjach. Ci którzy przeżyli Zagładę w getcie warszawskim to są ludzie, którzy prawie zawsze stracili w Treblince całe rodziny, wszystkich najbliższych i często częściowo winili za to uczestniczących w deportacjach policjantów. Z drugiej strony wielu z nich przeżyło właśnie dzięki policjantom żydowskim. Dzięki temu, że udało się im kogoś przekupić albo byli członkiem rodziny jakiegoś policjanta, który pomógł im przeżyć.

Jak zmieniali się oni sami?

Działały tu dwa mechanizmy jednocześnie. Z jednej strony, z czasem byli coraz bardziej wykorzystywani do przemocy wymierzonej w mieszkańców getta warszawskiego. To znaczy, że zaczęli brać udział w łapankach do obozów pracy, bo getto musi dostarczać pracowników do obozów, które są przecież katowniami. Bardzo wielu stamtąd nie wraca, a ci którzy wracają są w potwornym stanie fizycznym i psychicznym. Co znaczące, żydowscy policjanci sami nie idą do obozów pracy, chyba, że jako strażnicy. Policjanci uczestniczą też w antytyfusowych akcjach dezynfekcyjnych. To są de facto akcje wymierzone w getto i prowadzą do zniszczenia majątku i rozprzestrzeniania się tyfusu.

Z drugiej strony, następuje pauperyzacja samych policjantów, bo oni nie mają regularnych poborów. Dostają zapomogi, ale bardzo niskie. A że muszą z czegoś żyć, zaczynają brać łapówki: od takich „mafijnych” łapówek od przedsiębiorców czy właścicieli fabryk po takie codziennie, za wyjście z dezynfekowanego domu czy za ucieczkę przed obozem pracy.

W Służbie następuje więc demoralizacja, policjanci biorą coraz więcej, getto jest coraz bardziej przeciwko nim, policjanci coraz bardziej się od niego oddalają i jednoczą się w ramach służby, te mechanizmy nawzajem się nakręcają. Oczywiście nie wszyscy tej demoralizacji podlegają, ale ci którzy mają do niej skłonności, zaczynają odgrywać w jej strukturze coraz ważniejsze role. Wchodzą po kolejnych stopniach przez to że się wybijają jako ci najbardziej okrutni, najlepiej pilnujący. I ostatecznie to oni zaczynają tworzyć wizerunek służby.

A jak zmieniało się pani podejście do nich?

Pracę nad tą książką zaczęłam jeszcze pisząc doktorat czyli wiele lat temu. Teraz coraz częściej myślę o nich jako takich dwudziestolatkach, którzy wstępując do służby właściwie jeszcze nic nie wiedzą i stają nagle przed straszliwymi wyborami.

Wspomniała pani o zaletach bycia w służbie. W książce pisze pani, że „przez krótki czas dawano im szansę na ocalenie siebie, swoich żon i dzieci”. Czy w ich przypadku kolaboracja okazała się faktycznie skutecznym sposobem na przeżycie?

Przez deportacjami to był na pewno sposób na przeżycie, pozwalał na utrzymanie się na powierzchni getta. Społeczność getta niewiarygodnie szybko się pauperyzowała i to dotyczyło wszystkich i inteligencji i przedwojennej klasy średniej, żyli właściwie tylko z wyprzedawania swojego majątku, ale ten bardzo szybko topniał. Pod koniec sytuacja była już dramatyczna. Więc na początkowym etapie bycie policjantem pozwalało faktycznie przeżyć czy utrzymać rodzinę, nawet jeżeli tylko najbliższą.

Kiedy przychodzi moment deportacji, wszystko się zmienia. To jest zupełnie skrajna sytuacja, w której decyzję trzeba podjąć natychmiast. Policjanci stawali wtedy przed wyborem życia swojego i swoich rodzin albo życia innych ludzi. Albo to albo to. Generalnie wybór jest tylko jeden. Choć byli tacy, którzy wtedy odeszli ze służby.

Niestety nie mamy danych dotyczących przeżycia policjantów, a jedynie intuicyjne wnioski. Części policjantów udało się przerzucić żony i dzieci na stronę aryjską. Część z nich decyduje się odejść ze służby kiedy wie, że rodzina jest już bezpieczna. To pokazuje, że często nie chodziło im nawet o swoje życie, a o życie ich najbliższych. Pamiętajmy tylko, że to nie znaczy, że ich działania były skutecznie, ale mogli chociaż podjąć taką próbę. Uratowanie rodziny niekoniecznie ułatwiało uratowanie samego siebie. Sami policjanci mieli podobną szansę na przeżycie co ludzie z ich kręgów, czyli zasymilowani, czy silnie spolonizowani Żydzi z Warszawy czy z Łodzi.

Policjanci żydowscy (Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa)

Wróćmy jeszcze do kwestii dzisiejszych ocen policjantów. Czy pracując nad tak newralgicznym tematem czuła pani presję, że wyniki pani pracy mogą dostarczyć amunicji w dyskusjach po stronie, z którą się pani nie identyfikuje?

Na pewno, od samego początku bardzo się tego bałam. Jednak im bardziej wgłębiałam się w narrację na temat policji żydowskiej, tym bardziej czułam, że powinnam o tym pisać.

W czasie badań zdałam sobie sprawę jak często pojawia się to samo hasło „zorganizowanej żydowskiej kolaboracji” zestawianej z brakiem podobnej formacji po polskiej stronie. Tak przynajmniej mówiło się do niedawna. Teraz prowadzi się badania nad granatową policją, które pokazują, że ta sprawa wyglądała zupełnie inaczej.

Motyw policji żydowskiej, niejednokrotnie zupełnie błędne informacje, pojawiaja się przecież nie tylko w dyskursie antysemickim ale w codziennej, publicznej debacie. I dlatego mam wrażenie, że trzeba o tym pisać i próbować zrozumieć jak trudna i skomplikowana była sytuacja wielu z nich. I chciałabym żebyśmy o policji żydowskiej też mogli mówić na różnych poziomach, przyglądać im się z różnych stron.

Tak się przecież stało ze Sprawiedliwymi, nad którymi jest coraz więcej badań, które pokazują różne aspekty ich historii. Dzięki temu przestał to być temat zawłaszczony przez jedną historyczną narrację.

Czy pani obawy się potwierdziły? Z jakim odbiorem spotkała książka?

Odbiór pokazuje, żeby chyba była potrzebna. W przyszłym roku ukaże się jej tłumaczenie na angielski.

A jak wpisuje się w dyskusje za granicą np. w Izraelu?

To jest ciekawe, że ten temat również zaczyna być poruszany. W Izraelu szeroko badana i dyskutowana jest historia powojennych procesów osób oskarżonych o wojenną kolaborację, przygotowywane są prace doktorskie na temat policji żydowskiej, co jeszcze niedawno byłoby niewyobrażane.

Niewyobrażalne?

Tak, ale to przecież wcale nie jest kwestia izraelska. W każdym kraju kwestia pamięci wojny i ofiar i jak chcemy o nich rozmawiać, oraz na ile jesteśmy gotowi na rozmowę na temat doświadczenia naszych rodziców, a na ile dopiero, kiedy dotyczy to naszych dziadków. Tak samo jak w Polsce temat kolaboracji czy różnych rodzajów form współpracy z ludźmi, którzy nas prześladują, jest bardzo trudny.

W Polsce też brakowało opracowań na temat granatowej policji. I tak jak my dopiero teraz ruszamy ten temat, a ze szmalcownikami w ogóle się jeszcze nie zmierzyliśmy. Bo to jest dopiero temat niemal niezbadany. Tak samo kwestia złożoności postaw w czasie Zagłady wchodzi dopiero teraz do kanonu badanych spraw, bo jest większa gotowość społeczna, żeby o nich rozmawiać. Podobnie jak z doświadczeniem cywilów, doświadczeniem kobiet.

Pani mówi, że inaczej podchodzimy do doświadczeń rodziców, a inaczej dziadków. Niedawno rozmawiałam z Mirosławem Tryczykiem, który w książce „Drzazga” pisze o mierzeniu się z historią dziadków-sprawców pogromów. Z jego rozmów też wynikało, że potrzebny jest dystans, ten czas, który musi upłynąć, żeby dotknąć trudnego doświadczenia. Jak pani sądzi dlaczego?

Doświadczenie naszych rodziców jest naszym doświadczeniem, doświadczeniem, z którym dorastamy, w którym jesteśmy wychowywani, które nas przesiąka i o którym przez to jest trudno mówić. Doświadczenie dziadków czy pradziadków przestaje być w takim stopniu naszym doświadczeniem.

Teraz na przykład zaczynają się szerzej zakrojone badania nad przemocą seksualną w czasie wojny. Ogromnie trudno o tym mówić w kontekście naszych matek i ojców, badać to, rozmawiać z nimi i pisać o tym co działo się z nimi działo. Ale w momencie kiedy to są nasze prababcie to może nie są to już wydarzenia, które nas bezpośrednio kształtują.

Z drugiej strony jest też większa otwartość wśród czytelników, bo otwartość na dany temat musi być przecież z dwóch stron. To nie jest kwestia tylko badacza, ale też społeczeństwa gotowego o tym rozmawiać, nie odrzucać. Ten dystans dodatkowego pokolenia sprawia, że ten temat jest już od nas daleko, ale wciąż jeszcze blisko.

A na jakie badania związane z Holocaustem jeszcze zabrakło czasu czy właśnie tej otwartości?

Tego jest tak wiele. Na pewno na doświadczenia cywilne, kobiet, dzieci. Niby są one zbadane, ale wciąż niewystarczająco. Wyzwaniem jest oczywiście to czyje głosy się zachowały, kto mówił o tym doświadczeniu po wojnie. Ale najbardziej moim zdaniem potrzeba historii nieheroicznych, tych właśnie złożonych i trudnych. Nie historii ofiar, ale historii ludzi. Ludzi, którzy dopiero w którymś momencie stają się ofiarami. To zresztą było dla nie kluczowe przy pisaniu „Policjantów”, żeby pokazać ludzi.

*Katarzyna Person jest historyczką, pracuje w Żydowskim Instytucie Historycznym, gdzie kieruje projektem pełnej edycji Podziemnego Archiwum Getta Warszawskiego (Archiwum Ringelbluma). Jest autorką trzech książek na temat Zagłady i pierwszych lat powojennych. Książka Policjanci wydana w 2018 r. przez Żydowski Instytut Historyczny była nominowana do Nagród Historycznych Polityki i Nagrody Historycznej M.st. Warszawy im. Kazimierza Moczarskiego.

 

Fot. Ludwig Knobloch/Deutsches Bundesarchiv/Wikimedia Commons (under CC BY-SA 3.0 DE)

Pin It on Pinterest

Support us!